- Kozden w końcu spodziwa sie czgóś lepszygu po sie. - Dogadywali sobie wszyscy po swojemu, trochę jakby wstydliwym usprawiedliwieniem, ale też trochę, żeby jeszcze nie zgubić nici myśli i ciągłości wątku. I nie ma co dziwić
się. Byli już na ulicy.
Obowiązek najszczytniejszy, praca dla dobra poniechana pozostała na stole
laboratoryjnym w Uranicznym Instytucie.
- Teraz tylko trzeba namówić Prawdziwego Polskiego Pisarza, żeby opisał prawdziwe Ego..
Cóż, nie wiadomo, kto to powiedział; tym nie mniej natychmiast Delfiny zeszły do podziemia i teraz falowały w kamieniach na zapas z całych sił.
( Panie Pisarzu, na miły bóg, jak to jest możliwe ? )
- To duża rzecz. Dwunogi homo czyli człowiek, jest tutaj przybyszem, rozbitkiem
w matczynym kosmosie ale Delfiny mogą być właściwymi ziemianami. Woda ma moc
zespalania czterech żywiołów powstających z działania czterech słów.
- Czy to znaczy, że woda jest tą najwyższą doskonałością, a nie nasze słońce ?
- Nie, nie, nie. Woda jest tylko jednym z czterech stanów w jakich przejawiają się
owe cztery słowa, to jest żywioł czyli element; masz czwórpodział komórek, fartuch
majstra raczej czyli zwany tajemniczym umysł, Prawdziwy "Po" .
- Słońcem to myśmy tutaj przyjechali, Uran tego faktu nie zapomina ...
- Tak, łąka łaknie łakotosz z trzos Wołsa.
- Qiczin, na boga; bo mi wyjdzie z tego winogrono rodzynkowe-bezpestkowe.
- Jakiem CZin Qi, czniam wasze zendo; Soma Artha tka Pe-Run Pe Te - Y.
- Pe? Te Ya, mówiłem Im, Ludzie, tańczy Stary Mędrzec.
- Taka prawda, jakiem Prsna brat Lisa; Cóż bowiem wart ostatni jeśli przestała istnieć jednoczesność pierwszego. Przecież ów ostatni może być precyzją i skończonością pierwszego. Taka jest harmonia, że to tak właśnie ma. I wtedy
one z nim w ustach rozśpiewują wszystko co jest do śpiewania.
Tymczasem fala delfinich delfinicji zaniosła naszych trzech rozmownych jegomościów prosto pod platanowce i nieczynną o tej porze roku w mieście fontannę im. Andrzejka Babińskiego, czyli przed Operę. Tam zamilkli, dzięki temu byli
kompetentnymi świadkami sceny powrotu dwóch " amerykańskich" Starych Szczurów spod Moskwy.
_______________________________________________________________
139.
Strona 12.
Przypominam tu, że dwa lata wcześniej niż opisywane wydarzenia
byliśmy ( - niektórzy, nie wszyscy rzecz oczywista ! ) uczestnikami powitania
w naszym mieście tej delegacji.
- Halo, Panie, jak się czują przestrojeni ?
- Panie Polski, Pan masz spóźnione wiadomości. Po drodze wszystkiego się dowiedzieliśmy i spod Moskwy zawróciliśmy. Niczego Pan nie słyszał ? Władca
Uran z koroną przeszedł przez Słońce. Skończyło się staropanieństwo Ziemi.
Czy to nie Panu rozjarzyły się te słynne rubiny, trzy z przodu i dwa z tyły korony.
My też coś o tym wiemy.
- Prawda, przecież wędrowaliście wtedy Panowie przez Holandię. Przepraszam, czy słyszy Pan jeszcze tę ich Różę Pustyni ? To była taka ciekawostka, Pan raczył ...
- Hi, hi. Tę pańską teź słyszymy.
- Moją ? ... to ona jest moja ?
- A co, nowina ? Życzę Panu, żeby to była prawdziwa i dobra nowina.
- No, wiesz, stary druchu, wielki Szczurze ziemi - Hike.
- Naprawdę, poznałeś mnie, Panie ? - Rozpłakał się jeden z szczurów.
- Tych parę tysięcy lat, to w końcu nie tak dawno.
-I, naprawdę, tak jak mówią o tym wszystkie drzewa, masz już te swoje niezbędne czterdzieści lat ?
- Mam.
Ucieszyłem się jak dziecko słyszące, o co troska się ten postrach.
Popatrzyliśmy sobie w oczy. Byłem gotów na wszystko, nadal, nadal.
I nagle widocznie obaj doznaliśmy tego niepokojącego uczucia, że to nie wszystko.
Że coś czeka i czycha, tak że zafalowało odrobinę przerażeniem.
Nie dziwcie się -merydiany, w końcu to tylko człowiek zbliżył się do Niego żonglując
płaszczem pyszałkowatej poufałości. Wielki szczur Hiker miał tyle swojej władzy w tym spotkaniu, że przecież zwyczajnie mógł uciec do najbliższego kanału. Przetrzymał
energetyczne następstwa zbliżenia, uspokoił emocje i towarzystwo; włoski na grzbiecie,
________________________________________________________________
140.
Strona 13.
które mu się podniosły ostrzegawczo, teraz opadły. Rozmawiał ze mną łagodnie zamyślony, i chyba z każdą chwilą, co raz bardziej dumny.
Podniosłem dłoń, jednocześnie zdałem też sobie sprawę, że jego fala
wszelkich zestrojeń niejako kieruje mną i dodaje mi zdecydowania; podnosiłem
rękę do jego łebka i trochę śmiesznie, nieporadnie połaskotałem między sterczącymi uszami. Wszyscy obecni przy tym wstrzymywali oddech. Bo oto w inteligentnych oczach z wolna pojawiały się dwie łzy. Delikatnie zebrałem te kropelki dwoma palcami i posmarowałem nimi końcówkę długiego ogonka.
On cały zadrżał, przez chwilę z zimna czy nagłej wilgoci.
Powolną, wspaniale zestrojoną falą, jakby muskaniem wszystkich słońc,
cały jął się jarzyć złociście promieniście; przepływała przez niego rozkoszna fala drgnień, wachlarzem otwierały się wszelakie czujności i delikatność tozstrzygnięć.
Wracały zaprzepaszczone, przemieniały się niedostępne, powstawały niemożliwe
o jakich z dawien nikt nie słyszał ani tu na Ziemi ani we wszechbycie, gdzie przecież wszyscy już wszystko przeżyli i znają wszystko.
Przebudzenie kreacyjnej cząstki.
Przez chwilę chyba faktycznie wszyscyśmy spali.
Co się w szczegółach działo, mógłby opowiedzieć tylko Księżyc. Spytajcie kiedyś, może
opowie Wam o tym. Nas, uczestników dotykał wtedy swoim uważnie przyświecającym
promykiem palcem, szepcąc jak stary ojciec niknącym głosem mądrości.
- W drogę, Kochani, już czas.
Ocknęliśmy się niepewni, tego co zaszło. Dwa starsze szczury telepały nieśpiesznie dookoła fontanny imienia Andrzeja Babińskiego, oddalały się od nas.
- Fakt ! - Skomentował Brodata Ryba. - Trzeba iść.
I znów zażenowani popatrzyliśmy sobie w oczy. Brodata Ryba, Król Dąb
i Kosmita Drugiej Generacji.
Przeżyliśmy coś tak niesłychanego, że tylko jedno pozostało do zrobienia; ta decyzja
przechadzała się między nami mężczyznami jak zdecydowana na wszystko paniusia.
Od oka do oka, od ucha do ucha. Zrosumieliśmy starannie.
- Panowie, niech będzie! Mam tu zaskórniaka o nominale pięć. Trzeba nam pewnym winem uczcić taką okazję.
- To oczywista zatrata zdrowego rozsądku. - Mruknął Król Dąb lecz nie protestował.
______________________________________________________________
141.
Strona 14..
- W drogę, do wodopoju zwierzyno miejska; czuję że nieuchronnie zbliża się kres
mojej brody! I co ja wtedy zrobię?
- Przypomnisz sobie ...
- ... odziany w wiatr ...
- ... i w zarost !
Rozszczebiotały się kamyki na jezdni. W tej samej chwili przy krawężniku chodnika zatrzymał się błękitny z białym pasem milicyjny polonez. Drzwiczki uchyliły
się z charakterystycznym skrzypnięciem rdzy i obok nas wyrósł na chodniku funkcjo-
nariusz:
- Dobry wieczór Towarzystwu! A cóż tu obywatele robią o tej porze? Dowody osobiste
poproszę. -Przy użyciu radiotelefonu rozpoczęło się żmudne sprawdzanie, czy któreś
z naszego towarzystwa przypadkiem nie figuruje na liście poszukiwanych.
Mimo, że Brodata Ryba miał przy sobie jedynie legitymację służbową Pracowni
Artysty Filozofa, wykonaną odręcznie i pięknie z pomocą piórka, kolorowych tuszów,
cienkiego pędzelka i akwarelek; skutkiem też społecznego, naszego poręczenia, i może dlatego, że: tzw: fotos legitymacyjnego formatu, przedstawiał porównywalne czyli
podobne oblicze obywatela Brodatej Ryby, funkcjonariusz przeprosił nas za przerwanie spaceru i wypuścił wolnych.
Wolność, słodka! najkrótszą drogą zaprowadziła do nocnego sklepu.
Smakowaliśmy wina do białego rana.
Do białego rana smakowaliśmy wino czerwone.
Do różowego brzasku smakowaliśmy białe winaje.
Wtedy ze Słońca przyszedł do nas dzień.
- Czy to chociaż był ten słynny dzień wszystkich istot ?
Komentarze
Prześlij komentarz